Korekta tekstu to coś więcej niż poprawa literówek czy wstawianie przecinków. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że oprócz błędów językowych istnieją też typograficzne. Choć autor, redaktor i łamacz dali z siebie wszystko, to wprawne oko korektora i tak wyłapie jeszcze sporo błędów składu. Zanim książka ujrzy światło dzienne, musimy upewnić się, że żaden złośliwy chochlik (dziś bardziej komputerowy niż drukarski) nie zrobił jej psikusa.
Źródło omyłek może być dwojakie. Po pierwsze źle sformatowany tekst importowany z Worda do programu graficznego zabiera ze sobą swoje usterki. One są jak grzechy przeszłości, które ciągną się za tobą latami. Składacz nie jest w stanie wychwycić ich wszystkich, to jest właśnie zadanie korektora.
Jednym z takich (wcale nierzadkich) błędów są spacje wstawione przed znakami interpunkcyjnymi. Zdarzyło mi się redagować książkę, w której aż się od nich roiło. To nie wina autorki. To przyzwyczajenie, które przyjechało z nią z Francji, gdzie spędziła parę lat i gdzie spacja przed niektórymi znakami to standard. Co kraj to obyczaj; tam Francja elegancja, ale Polacy nie gęsi i własne zasady mają. Ktoś inny namiętnie oddzielał spacjami treści w nawiasie od tychże nawiasów, bo tak jego zdaniem było ładniej. De gustibus non est disputandum, lecz niewdzięczną rolą korektora jest uświadomić twórcę, że istnieją pewne nienegocjowalne normy.
Podobnie, kiedy autor chce podkreślić doniosłość jakiegoś słowa lub frazy. Rozspacjować je. Jeżeli do zwiększenia świateł pomiędzy poszczególnymi literkami rzeczywiście użyje się spacji, a nie odpowiedniej funkcji Worda, program potraktuje każdą literkę jak osobny wyraz i może się zdarzyć, że w jednym wersie na końcu będziemy mieć „m”, a w kolejnym „ądry”. (Graczom w scrabble, którzy już ucieszyli się, że wreszcie mają słowo na „ą”, przypominam, że ono nie istnieje).
Nie wszystkie tego typu kwiatki, jak te wyżej wspomniane, usunie się na etapie redakcji językowej. Jeśli innych błędów jest dużo, te drobne umykają i potem płatają nam figle. Wrócą… Zawsze wracają.
Po drugie błędy mogą powstać na etapie łamania tekstu. To tzw. błędy edytorskie i jest ich całe mnóstwo. Jeśli więc chcesz, drogi autorze, ich uniknąć i nie oblewać łzami rozpaczy swej pachnącej jeszcze farbą drukarską książki – pamiętaj, że starannie wydana publikacja musi przejść etap korekty poskładowej.
Profesjonalny korektor:
1. Sprawdzi poprawność dzielenia wyrazów.
Tak, wiem, że do tego służą specjalne opcje w programie komputerowym, ale żaden program nie ma takiego poczucia humoru, aby dopatrzeć się komizmu w pozornie poprawnych przeniesieniach:
prze- praw- podsłu- wszy-
kupa dziwki chuje scy.
Teoretycznie prawidłowo, ale czy jesteś pewien, że chciałbyś, aby pierwszy akapit twojej romantycznej powieści kończył się słowem „kupa”?
Korektor wie też, jaka jest maksymalna liczba kolejnych przeniesień, których wyrazów lepiej w ogóle nie dzielić, czy wolno nam to robić pomiędzy stronami – i sprawdzi to wszystko dla ciebie.
2. Przyjrzy się temu, czy nie zostały podzielone frazy tworzące logiczno-treściową całość.
Nie wszystkie związki są na całe życie, ale niektórych par naprawdę nie można rozdzielać. Nie dzielimy m.in.: skrótowców pisanych dużymi literami – jak UNICEF, liczb i następujących po nich symboli – jak 5 cm, 1945 r. czy 100 $; nie oddzielamy inicjałów imion ani tytułów naukowych od nazwisk ich właścicieli. Czasem fraza jest długa i zmieszczenie wszystkiego w tym samym wierszu może składaczowi sprawić duży kłopot, ale jak mawiał mój instruktor nauki jazdy, kiedy nie umiałam płynnie zmienić biegu: jak się popieści, to się i zmieści! Wie o tym każdy dobry… łamacz.
3. Skontroluje bękarty, wdowy, szewce i sieroty.
Brzmi dziwnie i ponuro? Dziś już nie wiadomo, kto jest autorem tego nazewnictwa, ale chyba miał trudne dzieciństwo.
Bękart to nic innego jak ostatni wers akapitu, który powinien dzielić miejsce zamieszkania ze swym przyrodnim rodzeństwem – innymi wersami – a on, skubany, przedostał się na kolejną stronę i straszy tam samotnie z góry.
Inny dysydent to pojedynczy wiersz nowego akapitu, który uparcie trzyma się dołu strony, mimo że wie, iż to zabronione. Nazywamy go szewcem. Czy dlatego, że składacz klnie, jak go widzi?
Sierotki – pojedyncze literki na końcach wierszy, jak: -a, -w, -i, -z. Bezwzględnie trzeba te maluchy stamtąd zabrać i zapewnić im towarzystwo większego słówka.
I w końcu wdowa: to krótki wyraz (bądź jego cząstka) kończący akapit i stojący samotnie w ostatniej linii. Są różne szkoły toczące spory o to, na jaką długość może pozwolić sobie wdowa… Konserwatyści twierdzą, że jedna trzecia szerokości łamu to stosowna odległość, jaka przystoi damie. Liberałowie zaś nie mają nic przeciwko mini i optują za tym, aby długość wcięcia akapitowego przyjąć za punkt odniesienia. Jakby na to nie patrzeć, wdowie samej niełatwo, ale korektor pomoże jej w biedzie.
Zawodowy składacz ma swoje sposoby na to, jak zlikwidować wdowę. Wie, jak ją gdzieś wciągnąć albo zgubić w tłumie; służą do tego sztuczki takie jak kerning czy tracking. My też możemy dopomóc, w wierszu coś dopisać, coś wyciąć; zamienić „i” na „oraz” albo „dżin” na „jałowcówkę”. Oczywiście zawsze rozważnie i z redaktorskim wyczuciem, aby tekst w żaden sposób nie ucierpiał, a my sami żebyśmy wkrótce nie musieli zamienić też marlboro na sporty i szynki na mortadelę.
4. Wnikliwie przeanalizuje, czy tekst jest wizualnie spójny.
Przyjrzy się fontom, zastosowanym wyróżnieniom; sprawdzi, czy tytuły rozdziałów i podtytuły mają odpowiedni krój czcionki i rozmiar. Skontroluje paginy – nie tylko żywa lubi płatać figle i zdarza się, że przyplątała się z innego rozdziału. Martwa pagina, choć wydawałoby się, że krzywdy nam już żadnej zrobić nie może, też jednak potrafi wyciąć jakiś numer – a nie każda strona go lubi, szpicowa na pewno będzie oburzona.
I na koniec nie mogę nie wspomnieć o rewizji wydawniczej. To ważny element korekty po składzie, którego nie powinno się pomijać, bo można w jej trakcie znaleźć prawdziwe cuda. Wystarczy, że podczas korekty robionej na pliku PDF użyjemy nie tej funkcji co trzeba i Adobe InDesign zaimportuje do książki naszą radosną twórczość przeznaczoną wyłącznie dla oczu detepowca. Jakież będzie nasze zdziwienie, gdy z bijącym sercem otworzymy świeżo przybyły z drukarni egzemplarz wymarzonej książki i przeczytamy w nim:
Idąc prosto przed siebie, nie można zajść daleko… bez kropki.
Wśród ludzi także jest się samotnym – rzekła żmija do prawego marginesu*.
Tak więc, parafrazując towarzysza Lenina: ufaj, ale kontroluj – czyli dopilnuj, aby twoja książka przeszła korektę poskładową. To niezbędny etap starannego przygotowania publikacji do druku.
* Cytaty zaczerpnięte z „Małego Księcia” A. de Saint-Exupéry.